Matka Maria (Jelizawieta Skobcowa)
Мать Мария (Елизавета Скобцова)
Перевод на польский
[1] Tak, trzeba będzie, w trumiennej kłodzie… (Да, надо будет, в гробовой колоде…)
Tak, trzeba będzie, w trumiennej kłodzie
Zwlec z siebie wszystko, — pozbyć się uczuć
I zawdzięczanych myśli swobodzie,
By duch był trzeźwy, powaźny, pusty.
A dusze nagie z gromnicami
Staną dookoła. Ja — sama.
I Bóg przeszyje promieniami
Zamiary wszystkie, duszę do cna.
Kochanych brak, dusza zaś uboga,
I bije serce na Sędzi rękach,
I patrzy On na wszystkie ruchy srogo Przepełnionego grzechem cebra.
Zaraz, zaraz w wieczności nadejdzie
Czas ostatni, ostatni Boźy Sąd, —
I anioł trębacz ku niebu wzleci,
I czasze gniewu w przepaść upadną.
[2] Jak wędka na ziemię ciągnąca rybę…(Как удочка на землю тянет рыбу…)
Jak wędka na ziemię ciągnąca rybę,
Jak nad źelazem zwycięstwo magnesu,
Tak i tęsknota moja. Jakiź wybór,
Gdy ona całą spali mnie doszczętnie.
I pada wzrok mój za lekkim przykryciem
Na ogryziony ziemskich rzeczy szkielet,
A w górze, w zachodu chwały purpurze,
Płonie juź inne światło — niedoczesne.
O, jakźe strasznie rozszarpuje pamięć,
Jakźe zjadliwe są natrętne grzechy.
Po co rymuję wersy? Między nami
Źyć nie powinny ni rymy, ni wiersze.
A myśl natrętna ciągle powraca,
I stawia sobie pytanie teraz:
Jaka będzie wykopana jama,
W której po śmierci mnie pochowają.
[3] Podwiąźą białą chustą brodę… (Подвяжут белым платом челюсть…)
Podwiąźą białą chustą brodę,
Skrzyźują dłonie me na piersi,
I zamkną martwy wzrok na wieki, —
O, czarze dni tak szybko mknących…
Niech szpadlem, łomem ryją ziemię,
Niech niepokoją dla mnie ludzie…
Po ilu latach się przemienię
I będę cięźkim czarnoziemem?
[4] Przymierzasz nieraz nieszeroką kłodę…(Прикидываешь тесную колоду…)
Przymierzasz nieraz nieszeroką kłodę,
By wedle wzrostu mogła w ziemi słuźyć.
A jeśli ja uśmiercę swą swobodę,
W kłębuszek zdołam ścisnąć swoją duszę?
I tak na wieki w deski trumny wrosnę,
A trumna z wnętrzem ciemnym się przemiesza,
Źe ani miłość, ani złość, nadzieja
Oderwać się juź od nich wszystkich nie da.
Rozkwitnę prawdziwie łopianem-ostem,
Na wieki wrosnę korzeniami w glebę.
A za moje szaleństwo przeklęte
Anioł zmówi nad krzyźem litanię.
[5] Wziął mnie za rękę i precz poprowadził… (Взял за руку и прочь повёл меня…)
Wziął mnie za rękę i precz poprowadził.
…A miasto śpi, i w oknach nie ma ogni.
I wiedziesz mnie, nieznany Przewodniku,
Unosząc się, skrywając skrzydła w ogniu …
I o porze, gdy zabłyśnie jutrzenka,
W nieprzebytym znajdziemy burzanie
Pośród miejskich zapuszczonych okolic
Takie miejsce świętości i tajemnic,
Źe będziemy, upadłszy na kolana,
Czekać aź z nieba nadejdzie wołanie,
I eter wieczności ogniem otuli…
W tym miejscu kaźdy obuwie porzuci …
I rzuci się nam na spotkanie gwiazda,
Na zawsze w serca zapadnie burzanach.
[6] Ziemia nie chce człowieka… (Земля человека не хочет…)
Ziemia nie chce człowieka,
Jego trosk i wysiłków —
Wodą wzruszy fundament,
Ściany wiatrem rozkruszy.
Będą dąbrowy, gaje
Zielone na bezludziu.
I grube źdźbło wystrzeli
Ze szczelin starych murów.
Lecz ziemia lubi ludzi,
Gdy, zakończywszy drogę,
Do mogiły czeluści
Niosą ciało zmęczone.
I leź w czarnej kołysce, —
Ach, luli, luli, luli,
By wiatry juź nie wyły,
I słońca nie paliły,
Nie wiała śnieźna zamieć,
Byś mógł w spokoju pospać.
[7] Czy nie wszystko jedno? Najpierw będę chora… (Не всё ль равно? Сначала заболею…)
Czy nie wszystko jedno? Najpierw będę chora,
I nie poznam bliskich. Dostanę gorączki…
Albo przez śmierć upodobnię się do łotra,
Lub uśnie duch, stary, zmęczony tułaczką.
Czy nie wszystko jedno? Za miesiąc lub teraz,
Choćby nawet dzisiaj, w tę najgłuchszą noc,
Oczu mych dosięgnie ręka Pana Boga
I odbierze spojrzeniu jego światła moc.
I nie usłyszę, jeśli będą płakać,
Niczyich modlitw nie będę więcej znać.
W odwiecznych i błogosławionych mrokach
Na łoźe śmierci kamieniem będę się kłaść.
Zapomną. Nie ma ludzi niezastąpionych
Ipękają wszystkie grobowce, mogiły.
O, gdyby usłyszeć: z pieśnią Serafinów
Zlewają się dźwięki trąby Archanioła.
Gdyby tylko ujrzeć odblask Chwały wiecznej,
W Tobie się zagubić, Światło trójjedyne …
Nie śpij, duszo, zobacz, jak są dni podstępne.
Dzisiaj trzeba umrzeć albo za lat dziesięć…
[8] Ni cukrem, ni kołaczami… (Ни сахаром, ни калачами…)
Ni cukrem, ni kołaczami,
Ni moją kopiejką z miedzi,
Ni ogniem i ni mowami,
Ni źyciem uczciwym, biednym —
Nijak nie moźna juź pomóc
Tam, gdzie ogłasza triumf noc.
I kto na ziemię ześle wojska?
I kto wysłucha wołań zewsząd?
Ty, tylko Ty, źywemu Matka,
Uniesiesz dłoń ze Swoją Szatą.
I kto zrozumie, ten zapłacze.
A kto zapłacze, ten zbawiony.
[9] Wszystko zwyczajnie: jednemu źle… (Всё обычно, кому-то худо…)
Wszystko zwyczajnie: jednemu źle,
Ktoś inny krew wypluwa teraz.
Wszystko zwyczajnie, — bez cudu, bez,
I w ten tysięcy tysięczny raz.
Przy łóźku zaś szpitalnym pewnie
Nie siostra siądzie, lecz sama śmierć.
Umierać — wciąź niezwykłe jeszcze, —
A pozostałe — zwyczajne jest, —
Nadejdzie pora, trzeba umrzeć.
[10] Ostatnie słońce i dzień nasz ostatni… (Последнее солнце и день наш последний…)
Ostatnie słońce i dzień nasz ostatni
Pośród tysiąca tysięcznych dni, godzin.
Tylko część wiernych podczas mszy doświadczy,
I dojrzy nieba zwinięcie w rulon.
A trawa polna i zwierzęta w lasach,
I ludzie, — w proch się wszystko obraca.
Ostatnią falą ognista lawa
Głodny, jęczący Twój zaleje świat.
O, jaka męka. A serce śpiewa:
Tobie, któryś słońce dał nam, chwała.
I niech rozrywa się serce w piersi.
Anioły, trąby, ogień na przedzie.
Boźe, zstąp wreszcie.
[11] Dogasa juź słonecznej kuli blask… (Уже и солнца шар не раскалён…)
Dogasa juź słonecznej kuli blask,
Ostatni krąg zatoczą wnet planety,
Dopala się odwiecznych czasów czas,
I cicho gasnąświatła w całym świecie.
Wkładając ciało w śmiertelny len,
Ostatnie składam śluby Tobie.
O, ustępujcie sztaby cięźkie
W źeliwnych wrotach Boźego bezkresu.
Koniec wysiłków, trosk i rwetesu
Spotykam z nieprzezwycięźonym drźeniem…
A na łąkach ciągle kwitną kwiaty
I wiatr porusza złotymi łanami…
I ciągle jeszcze słychać dziecka płacz
Ktoś jeszcze kocha, ktoś mamonę pieści …
Lecz biały rumak juź rozpoczął cwał, —
A ręka go ponagla nie z tej ziemi…
Zwycięzco czasu, cudowny Lekarzu,
Puchar wypity do dna…
[12] Jak dobrze, źe istnieje głucha noc… (Как хорошо, что есть глухая ночь…)
Jak dobrze, źe istnieje głucha noc,
Jak dobrze, źe istnieje twardy sen,
Jak dobrze, źe istnieje ślepa śmierć,
Ucichł skowyt zwierząt wokół pieczar,
W domach spokój, w szpitalach umilkł jęk,
I źycie złe odchodzi sobie stąd.
Daje się w darze źywemu ciszę,
Uszom — głuchotę, niemotę — ustom,
A sercu — sen, palcom — znak krzyźa.
Cięźarem nie jest im ciemność wieczna.
Radosny jest rachunek dany dniom.
Wieczności! Weź nas, zaśpiewaj, ciszo…
[13] Juź orzą zagon. Wędruje dym nad ugór…. (Распахивают полосу. Курится дым…)
Juź orzą zagon. Wędruje dym nad ugór.
To nie czarnoziem, lecz przebielona lekko gleba.
Wiosenny ostry wiatru zryw,
I płyną strzępy chmur w przestworzach.
O, źałosna duszo, na co tobie teraz
Skrzydeł moc i przestrzeń bezdenna, pod niebiosa?
Spójrz: wyrył tutaj norę zwierz
We wnętrzu ziemi zbitej, mokrej.
I wiedzieć musisz, — wśród jakichś miejsc spokojnych,
Gdzie pędy suchych traw głęboko w glinę wrosły,
Na wieki postawiono krzyź
I widać go na trumnie twojej.
[14] Ja wiem, źe będzie wtedy cisza… (Знаю я, что будет тишина…)
Ja wiem, źe będzie wtedy cisza,
Pewną nocą nadejdzie, być moźe,
Ani smutek więcej, ni wina,
Nic juź ducha mojego nie zmoźe.
I jak pies połoźę się u nóg,
U nóg Pana, śród szarego prochu,
A Pan powie: psiaku, ty, mój,
Moje szczenię z poczochraną sierścią.
I ujrzę, jak do Niego idą
Zastępy mędrców, ascetów, świętych,
By trud zostawić Mu i miłość,
Aby od Niego wziąć wieńce lite.
Ibędę patrzeć zapatrzona,
Jak błogosławi ich Gospodarz.
Dobrze mi będzie w ciszy skonać,
Niczym pies, na ziemskich przedmieściach.
Boźe, głupiutka Twoja psina
Nieudolnie Twoje nogi liźe.
Daj mi wieczność przeleźeć w stopach,—
W Twoim cieple i przy Tobie bliźej.
[15] Panie Boźe, na tym właśnie łoźu… (Господи, на этой вот постели…)
Panie Boźe, na tym właśnie łoźu
(Nie na inne dano mi czekać)
Przeleźę dni przed zgonem w pokorze
I powolutku będę znikać.
Powoli przepłyną wszystkie dźwięki,
I wypłowieją wszystkie barwy.
Spokój skrzyźuje stygnące ręce
Dłońmi mroźnymi i martwymi.
Cicho rozleje się po mym ciele
Zimno od głowy do samych stóp.
Podwiąźe mi brodę tęgim węzłem
Nowa, płócienna, biała chusta.
A dusza, zrodzone znów niemowlę,
Będzie się kłębić tam na łąkach,
Zagłuszy swym krzykiem ptasie trele,
Aniołów w niebie grę na trąbkach.
Boźe, Ty oswojoną ptaszynę
Pszenicą wyborną zrąk pokarm,
By zapomniała o smaku ziarna
W wirze opuszczonego świata.
[16] Oto ty w odwieczne planet kręgi… (Вот ты в размеренный планетный круг…)
Oto ty w odwieczne planet kręgi
Wleciałaś. Płomienistym łukiem
Ku zenitowi lot — płoniesz nagle,
Niczym ruchliwe roje pszczółek.
Rozsypywałaś promieni snoopy
Spalałaś ogniem nieba mury,
Śród rozświetlonych i źywych nocy
Toczyłaś się płomienną kulą.
Z lubością patrzyłam i z miłością,
Na twoją ucztę ognia, światła,
Dopóki Wielki ciebie nie wciągnął,
Kometo ma, za kresy świata.
I wbijam wzrok swój w sklepienie nocne,
Źeby zobaczyć mógł, wyklęty,
Jak się w czarności splotło słowo: śmierć
Z Gajany imieniem skrzydlatym.
<7 VIII 1936>
[17] Nie oślepiaj mnie, Boźe, swym światłem… (Не слепи меня, Боже, светом…)
Nie oślepiaj mnie, Boźe, swym światłem,
Nie doświadczaj mnie, Boźe, cierpieniem.
Tego lata naprawdę dotarłam
Do tajników Twojego wszechświata.
Wśród zielonych i deszczowych miejsc
Nagle z nieba uroniłeś krzyź.
Znoszę wszystko dzięki Twojej sile
I przez siłę krzyczę: «Hosanna!»
Nie ma krzyźa na pewnej mogile
Nad mogiłą zaś napis: Gajana.
A pod ziemią moja córka droga,
A nad ziemią — rozświetlona noc.
Cięźkie są Twe pełne światła dłonie,
Nie przyjmuję lekko Twojej prawdy.
Dodaj skrzydeł umarłej Gajanie,
By dotarła do niebiańskiej bramy.
A mi pozwól serce uspokoić,
Abym z Tobą mogła się pogodzić.
<23 VIII 1936>
[18] Dajesz mi siłę ponad moje siły… (Сила мне даётся непосильная…)
Dajesz mi siłę ponad siły moje.
Gdyby jej nie było, dawno bym upadła.
Ciało na kamieniach — do cna roztrzaskała,
I byś skargi słyszał — płakała, płakała,
By łzy przepaliły mogiły pokrowiec.
Zamek od serca otworzyłeś nieszczęściem.
Oto leźy przed tobą — droga wolna,
We wszystkie strony. Bądź matką — głos zawoła,
Lub — postawię ciebie na cerkiewnych schodkach.
Kim jeszcze kaźesz mi być, — nikt tego nie wie.
Serce wszystko wcześniej zdołało odgadnąć,
Serce czuje sercem wszystko wcześniej.
Przymuszone — jest jak czyjeś cierpienie,
Wśród węgli kadzielnicy jasnym płonięciem
Ducha, co z człowieka pochodzi, kadzidła.
Duch mój… Policzyłeś juź, Boźe, dni jego.
Tyś zdecydował, który karzesz, uśmiercasz,
I podarował, który wiedziesz nas, kochasz,
Zachowane przez Ciebie znękane łachy
Tego, który wiele wycierpiał — Hioba.
<24 VIII 1936>
[19] Skorupką strupy zeskrobuję…(Я струпья черепком скребу…)
Skorupką strupy zeskrobuję.
Na gnoju siedzę niczym Hiob.
Me członki gołe toczy trąd,
A to co… Oto córka w trumnie…
U Przedwiecznego mamy dług,
Miłosiernego nawet w gniewie.
Przeklętej ongiś matce Ewie
Pozwolił ponieść w łonie dziecię,—
A teraz źycie bierze Bóg.
Skorupką strupy zeskrobuję…
Pochylcie niźej, wierni, głowy, —
Oto nadchodzi wasz Król Chwały:
Męką poświęci słuźebnicę.
[20] Nijak się ukryć w światopoglądzie… (Не укрыться в миросозерцанье…)
Nijak się ukryć w światopoglądzie,
W tej utkanej przez lata szacie.
Na nic zda się słów pobrzękiwanie, —
Ludzie mówią przez tysiąclecia.
Będę tylko patrzeć, tylko zacnie, —
(Bo nieszczęście ma takie prawa), —
Źadnych wzlotów na nieba sklepienie
I wynurzeń, jak rośnie trawa.
Naprawdę nic nie będę widzieć,
I w nic nie wierzyć, i nic wiedzieć.
I słownej ranie wiecznie źywej
Nie będę szukać wyjaśnienia.
Jam wybrana. Gościa odwiedziłam,
Dotarłam po nieznanych tropach.
Wszystko wzięłam, — jednym nagrodziłam —
Zdolnością widzenia przez ślepca.
Było cicho. Wtem powiały wiatry.
Jest ciszej. Moźe od głuchoty
Nie słyszę, jak w podziemnych zgiełkach
Giną iskry martwej urody.
Oto mierzę wiechami pustynię
I modlę się przez dni czterdzieści.
Jeśli chcesz, to wyjdź mi na spotkanie,
Ku mojej źałości najszczerszej.
[21] Niedorzeczność rozsław i proch… (Прославь бессмыслицу и тлен…)
Niedorzeczność rozsław i proch.
Powiedz, źe duch ludzki, jak atom,
Kręci się w wichrze przemian wciąź
Oraz w bezprawiu przeklętym w krąg.
W słonecznych promieniach pyłek
Prześlizgnął się w cieniste skraje, —
Giniemy tak w nocnych chwilach,
Bezmyślnie całkiem, — coś o tym wiem.
Lecz w samej pustości gąszczach,
Pochyliwszy się w piekle nisko,
Gdzie czarność tkwi nieruchoma
Widzę, — nagle zabłysła iskra.
Ziemia nasza — stos cząsteczek,
Traci siły przeszyta wstrząsem, —
Przez tortury, — pił i kleszczy, —
Szepczę cichutko: Jezu Chryste.
I nagle mach szerokich piór,
I kadzidlany dym, i świece,
I wyłania się ciało z źył,
I duch — wdmuchnięty, chce przyjęcia.
[22] Wychodzą z wnętrza ziemi zmarli… (Из недр встали мертвецы…)
Wychodzą z wnętrza ziemi zmarli
I kaźdy zrzuca strój śmiertelny,
Anioły niosą wieńce chwały,
By zdobić nimi skronie świętych.
I zastęp świętych źon i męźów
Podąźa gasić ziem poźary.
Nam daje swoje prawo rozum
I skręca nieba zwitek stary.
[23] O nic się nie będę troszczyć…(Не буду ничего беречь…)
O nic się nie będę troszczyć,
Wypalona do cna, naga.
Czemu mieczu obosieczny,
Karząc grzesznych, ciągle zwlekasz?
Bez systemów wszelkich znanych,
Bez subtelnych filozofii,
Brnie mój duch milczeniem gnany
Ku Golgocie swej podniosłej.
Martwe nieba jest sklepienie,
Martwa ziemia jest pustynna.
Boźa Matka daje wiecznie
Na Golgotę wieczną Syna.
[24] Leć, ulatuj, moja synogarlico… (О, горлица моя, лети, лети же…)
Leć, ulatuj, moja synogarlico.
Pośród rozlanych i wzburzonych rzek.
Wody zaczyna ubywać, brzeg blisko,
I rysuje arka sterem po dnie.
O, synogarlico, nad otchłanią wód
Leć, ulatuj, schronu sobie szukaj.
Nie dla ciebie są prawa niewolników,
Którymi wszyscy na arce źyją.
I rzuciła się, wzleciała bezszumnie,
Błysła skrą między niebem a wodą.
A my wiosłujemy rytmicznie, sprawnie,
A my wiosłujemy, przez cały rok.
Nie za wcześnie? Od wiatrów rwą się liny,
Arkę ścisnęły kipiące fale.
Rozwarta paszcza wodnej wścieklizny
Zapomni moźe o Araracie.
Arka wielka, a jak wywrotne czółno,
Niczym pajęczyna liny, maszt — źerdź…
Ty nie powrócisz juź, wolna ptaszyno,
Bo Ararat dla ciebie znaczył śmierć.
Wiosłujcie, bracia, i wierzcie w rozkosze
Ziemi wynurzonej z morskiego dna.
W obiecanych o siedmiu barwach tęczach
Mej ptaszyny juź dojrzeć nie zdołasz.
[25] Nie, nawet skała niezachwianej wiary… (Нет, ш скала несокрушимой веры…)
Nie, nawet skała niezachwianej wiary
Nie jest mi więcej schronieniem.
Milczą wszystkie pouczenia, przykłady,
A wiatry śpiewają sobie.
I ponownie będę poddawać próbie
I dogmaty, i siłę praw.
Wzywa pustynia na wieczną tułaczkę,
I ze stron wszystkich woła piach.
Powierzam całą siebie fali grząskiej, —
Zamglone sklepienie nieba.
Chmury się kłębią hen na horyzoncie,
A wiatr wciąź śpiewa i śpiewa.
Kto jest twórcą naszego źycia lęku?
Kto nam ześle o czasie śmierć?
Pokryje kruchość wszystkich wspaniałości
Grząskich piasków sucha pleśń.
A ja ponownie nie wiem i nie wierzę,
Kolejny oślepiona raz.
Wątpliwościami dręczącymi mierzę,
O miłości, twój gorzki szlak.
<2 IX 1936>
[26] Z jesiennymi chciałabym liśćmi… (С осенними листьями вместе…)
Z jesiennymi chciałabym liśćmi
Przepaść, przepaść, w niebyt skoczyć.
Rozpłynąć się w powietrzu jak ptak,
Pokręcić się jak dym z ogniska,
I liście, i wiatr — wiedzą wszyscy,
I słodko zamykam oczy.
Przeszło serce miliony ciosów.
Czas od milionów się zmęczyć.
Całą długą księgę poznałam,
A potem tylko błękitna dal,
Ogniste blaski gwiezdnych stosów,
Skrzydlatych posłańców zastępy.
Oto sieć przerwana przez połów
Omywana przez mnóstwo rzek,
A ja z połowu co połoźę
Na bytu innego przedproźu?
Jakich uźyję palących słów,
By roztopić wieczności śnieg?
[27] Boźe, do źycia podchodziłam… (Господь мой, я жизнь принимала…)
Boźe, do źycia podchodziłam
Z miłością iz źarem źyłam.
Z miłością i śmierć teź powitam,
Widzę — czara po brzeg nalana,
Do nóg Twoich czara upadła.
Źycie przed Tobą wylałam.
O łaskę i litość nie proszę,
I modlić się teraz nie chcę.
Stukam i stukam do Twoich drzwi,
Byś wierze mej słabej uwierzył,
Pozwól skrzydła przypiąć do pleców, —
Bez strachu ku Tobie polecę.
<24 X 1936>
[28] Nie, tylko źal i słaby zapach gnicia… (Нет, только грусть и тонкий запах тленья…)
Nie, tylko źal i słaby zapach gnicia
Doświadczenia, i źycia, i rzeczy.
Gra znana od pokoleń tysiącleci
I tortura wieczna mieczy, kleszczy.
W jesienny dzień — sklepienie nieba bliskie,
Wydaje się, źe próg przestąpisz wnet, —
I w Boźej Chwały szacie się ukryjesz,
A oczy światło oślepi wieczne.
W jesienny dzień przychodzą wszyscy zmarli,
I cieszy nas ich lekki dotyk rąk.
A dni się splatają z nocnymi snami,
I wciąga nas błogosławiony krąg.
Uroczysty i oślepiający dar —
Tyś sprezentował mi śmierć. W niej koniec.
Dusza, spalona przez ogień poźaru,
Powoli, na wieki uchodzi w noc.
Na jej dnie — tylko czarno-rudy węgiel,
Ona musi się ukryć, pomilczeć.
Lecz w sercu Tyś ogniem wypalił wiecznym
Chrztu śmiertelnego znak pieczęci.
Jam Twoja. Jak pochodnię, rzuć śród nocy,
By wszyscy ujrzeli, mogli zrozumieć,
Czego chcesz, Panie Boźe, od ludzkości,
I jakie sługi na swe źniwa ślesz.
<24 X 1936>
[29] Kaźdy mięsień ołowiem nalany… (Каждая мыщца свинцом налита…)
Kaźdy mięsień ołowiem nalany.
Skrzydła… Lecz skrzydeł juź dawno brak.
Biczem pasie mą duszę los marny,
Wściekle goni naokoło w świat.
Nędzna, uboga, no zatańcz, proszę,
Ubierz się w zachwyt i kłam o prawie,
Dzisiaj pokutuj, a jutro nagrzesz,
Powtarzaj wciąź siebie w śpiewnym słowie.
Jakim by cię rozźarzonym znakiem
Godnie, haniebnie na wiek oznaczyć,
Jakimź skrępować twą szyję jarzmem
I zedrzeć plecy twoje batami.
Skłoń się. Czy nie słyszysz, — Ten nadchodzi,
Co nie zlicza darów i nie mierzy,
On uśmierca grzech i ból przejmuje,
Bezskrzydłych rzuca w nadgwiezdne loty,
Rodzi się znów w pieczarze pasterzy.
Nie trzeba wysiłków. Sama Łaska
Kamienne nawet serce roztapia.
Imienia Jego nie śmiem wymawiać,
Lecz On wołaniem duszę ponagla.
* Некоторые из данных переводов были опубликованы в Польше в журнале «Borussia» 2010, nr 47, s. 189–200.