Мученичество ХХ века

Мать Мария: Псалом «Похвала труду» в переводе на польский

Перевод Гжегожа Ойцевича (Польша)

 

Pochwała pracy [1]

Psalm

Ten, Kto ma prawo rozkazać,
Kogo wolę znosiłam w pokorze
Znowu kazał mi: „Powinnaś nazwać
Tu, na ziemi, śród wiecznej czarnej nocy,
To, co w ciemności skrzy się niczym diament,
Co owoc wydaje stokrotny, jak ziarna,
Które spadły na ziemię czarną. Wśród was,
Z prochu powstałych, jest odblask Sławy,
Jest odblask Piękna wśród upiększeń.
Jest coś. I ono daje prawo wam
Stać się Bożymi robotnikami.
We wznoszeniu wiecznym Cerkwi wielogłowej
Szukaj”. Pół wieku mogłam szukać,
Wszystkiego doznać, wszystkiego spróbować w pół wieku.
I oddzielać diamenty od szkła.
Święte wybraństwo człowieka,
Którym Bóg go zaszczycił w raju,
Otwarto dla mnie. I w ubogim, i w kalece,
Co grzechem zgwałcili piękno swoje,
Pracującego wśród ostów uparcie,
Rodzącego się w mękach, — rozpoznam
Tegoż pierwotnego Adama,
Naznaczonego piętnem wybrania.
Wygnaniec pod przeklętym jarzmem wstydu
I Ewa upadła, wszystkich upadłych matka
I my, — ich dzieci, — cóż możemy Bogu,
Co byłoby Jego godne, dać?
Idę szukać. I wybiorę drogę
Wśród pól. Nastała pora pracy.
Z koniem swoim idzie spokojnie, noga w nogę,
Za pługiem oracz. Dawno temu
Jego ojciec i dziad orali niwę
I na syna dziś czeka ta sama bruzda.
Koń idzie powoli, skłoniwszy grzywę,
Ciężka ręka prowadzi pług ciężki.
Ziemia warstwą legła. Nieśpiesznie,
Ruchem powolnym spokojnych rąk,
Rozrzuci siewca na roli ziarna.
One półkolem za półkolem
Upadną, schowają się w grobie czarnym.
Grób kolebką będzie dla nich,
Ziemia — początkiem życia cudownego.
Ruszy praca swoją koleją.
Przyjdzie kosiarz ze swą kosą dźwięczną
I młócka nadejdzie za nim.
Staruszek umrze. Z małego dziecka
Wyrośnie mężczyzna, surowy rolnik.
Niewidzialna nitka, zasłonka cieniutka
Dzieli narodziny, pracę i grób.
Kiedy trzeba, Słońce ziemię grzeje,
Kiedy trzeba, ziemię skuwa zima,
Pszeniczny kłos też, kiedy trzeba, dojrzeje.
Przyroda to rytm. I człowiek to rytm.
Nie myśląc, potrafi mięśniami
Władać. Nogom każe przyśpieszyć biegu,
Przycisnąwszy łokcie i oddychając głęboko.
On sieci zarzuca wśród spokojnych rzek,
On ciągnie niewód. Weźmie zamach szeroki,
Odchyli całe ciało, — i topór
Wbije się w pień. Nawet najwyższe drzewo,
Którego zieleń przesłania niebo całe,
I które skrywa w wierzchołku ptaki, —
Upadnie… Byleby tylko znaleźć oparcie,
W trzonek żelazną ręką się wbić, —
I zetnie ziemię w powietrzu trzonek.
Niech człowiek urodzi się bezradny, —
Niczym bezmyślne niemowlę, wątły i nagi, —
Jak drągi stalowe mięśnie się staną,
Rozważnie związane. A krok
I ruchy rąk stworzono według planu,
Uwzględniwszy pracę na miarę sił,
Żeby trzonek węzły żył objęły,
Żeby mięśnie obrosły sploty żył.
O czynie pracy, tyś szlachetny,
Kto popracował, ten nie darmo żył.
Ten, niczym Stwórca, spokojny jest i wolny,
W czas żniw uzbiera swój urodzaj,
Pracownik i pomocnik Pana.
Kiedy Adam utracił raj
I praca stała się dlań przekleństwem,
I wstąpił na wieczną drogę tułaczki,
A Ewa w mękach zrodziła dwóch braci,
Od tamtej pory dawnej aż do dzisiaj
W pocie pracował. Niewolników poczęcie,
Narodziny i śmierć niewolników. I nie ma
Postoju w życiowym potoku.
Bóg pytał. Jakaż nasza jest odpowiedź?
Jak przyswoiliśmy Jego nauki?
Pracowaliśmy, gdy opadła ciemność,
Nie pytając Pana o czas.
Gospodarzu niw, otwórz nam zasieki,
Byśmy mogli napełnić je pszenicą.
Otwórz Swoje niebiańskie domy,
Byśmy oddali Tobie wszystko stokrotnie,
Przyjmij ziemskiego trudu ciężki płód,
Ty, co kazałeś w pocie nam pracować,
Niech plecy zgina Twój zmęczony lud, —
Lecz ma czym ziemskie usprawiedliwić życie:
Na ziemię przelano święty pot.
Przyjmij, przyjmij pszenicę złotą
Twoich robotników. Oto cegły, —
Z gliny wilgotnej zrobione,
Dla Ciebie pracowaliśmy w nocy.
Co stworzono przez wieki, — nie do ogarnięcia.
Jak pszczoły wosk na świecę lepimy
Na ołtarz niebiańskiej Jerozolimy.

Przełożył Grzegorz Ojcewicz


 Мать Мария: Пьеса-мистерия «Семь чаш» в переводе на польский

Перевод Гжегожа Ойцевича (Польша)

 

Siedem mis [2]

I
Bezludna wyspa

Jan i Prochor

Prochor
Nie, dziadku, nienadaremnie na wyspę
Przez niepogodę i burzę dotarłem tutaj.
Teraz widzę, że jesteś mi potrzebny.
A ileż to razy zwątpienie zaczynało
Zwyciężać moją duszę. Zbędne
Mi się wydawały poszukiwania i wysiłki.
Zaufałem, niczym dziecko, bajkom,
Szukam nie wiadomo jakiego skarbu,
Idę ku nieznanemu jakiemuś miejscu,
Dowiaduję się nie wiadomo czego.
Popadłem już w rozpacz. Chciałem powrócić
Przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Teraz wszystko się zmieniło. Już nie odejdę,
Dopóki nie wygonisz.

Jan
Po cóż miałbym ciebie wyganiać,
Cieszę się, że jesteś. Żyj i słuchaj morza,
Patrz na obłoki na niebieskim niebie,
Módl się i myśl.

Prochor
Nie wszystko mi powiedziałeś.
O tym, co Ciebie szczególnie zachwyca,
Nie wszystko wymieniłeś.

Jan
Nie wiem,
Czym na wyspie wypełnisz czas wolny.
Tutaj prócz obłoków i morza nie ma
Ani jednego interesującego przedmiotu.
Jesteś jeszcze młody. Czas na zabawę
Nie minął przecież.

Prochor
Tu nie o uciechy chodzi,
Zostawiłem je na dalekim brzegu.
Podpowiada rozum niespokojny,
Że Twoja mowa — to skarb, którego szukam.
Ty wiele wiesz. Wiele widziałeś w życiu…
Ale i nie o to chodzi. Nie bez powodu
Siedzisz na wyspie bezludnej przez lata:
Jestem pewien — słyszysz tutaj głosy,
I masz tajemne widzenia,
I świętą drabinę z nieba 
Na fale zielone anioły spuszczają.
Ty jesteś ich wiernym rozmówcą o północy.
Więc powtórz mi ich święte słowa:
Głód czuje serce. Żyć w świecie —
Jedno tylko znaczy: niepojętym mierzyć
Takież samo niepojęte.

Jan
O, serce,
O czystości nietknięte źródło,
I ty zobaczysz to, co widzę ja.
Zerknij na zachód. Co widzisz przed sobą?

Prochor
Nad morzem złocą się obłoki,
Jak okręty o prężnych żaglach,
Płyną, płyną pośród lazuru bladego.

Jan
Siedem obłoków. Siedem chmurek lekkoskrzydłych.
Siedem aniołów, odzianych w ubrania
Z promieni słonecznych. Widzisz, — misy
W swoich przezroczystych dłoniach podnoszą,
Unoszą je coraz wyżej, ku dalom nieba.
A pierwszy anioł, ten, bliżej Słońca,
Ogniem i złotem jest przeszyty.
Patrz, patrz, — właśnie rozłożył skrzydła,
A ogniste włosy spływają strumieniem
Wzdłuż świetlistego oblicza.
Przezroczyste są jego spokojne oczy. Oto misę
Unosi ku tronowi Bożej Chwały.
Pobłogosław, Panie Boże! On przechyli
Napój straszny. On wyleje go na ziemię.
Widzisz to, widzisz?

Prochor
Czuję strach na widok tego.
Skończyło się wszystko. Oto złoty płyn,
Jak wodospad, spadł z wysokości.

Jan
Zatrzymaj się, mój chłopcze, będziemy razem
Za zrozumienie tajemnic modlić się do Boga.
(Modli się.)
Otwórz nam oczy. Wyostrz nasz słuch.
Dokąd upadła strzała wściekłości.
Kogoś ukarał swoją prawicą.
Jakież obnażono źródła życia.

Prochor
Zmiłuj się, Panie, i daj nam zrozumienie.
Zmiłuj się, Panie, i otwórz nam oczy.

Jan
Tak, stary dąb podcięła woda zła.
Praca, praca — błogosławieństwo i przekleństwo,
Praca to kara grzesznego Adama.
Praca twórcza — jego Bogopodobieństwo…
Od wieków wychodził na pole oracz.
Ręka tkacza tkała płótna. Młot
Posłuszny woli kowala kuł żelazo.
W pocie czoła pracował człowiek od wieków.
I często poznawał Bożą tajemnicę:
Przekleństwo stawało się łaską
I nie był robotnik niewolnikiem najemnym, —
Współpracownikiem stawał się Pańskim.
Nauczyciel mówił nam:
„Jak Ojciec Mój
Wciąż pracuje, pracuję i Ja”.
I po Jego śladach podążyliśmy z siecią,
I wciąż ciągniemy niewód pełny,
Na niwach się trudzimy, Boży żeńcy.
Tak było od początku świata. Teraz
Upadła misa wściekłości na ziemię,
I napój gniewu zatruł trud.
Wszystko się pozmieniało obecnie. Bądź świadkiem
I przenoś się z brzegu głuchego
Na miejski plac, ludzki tłum
Zastań, gdzie gniewny strumień znalazł ujście
Zobacz, zrozum.

Prochor
Ojcze mój, co się ze mną dzieje?
Ojcze mój, gdzie jesteś? Czy to sen?
Czy to anioł śmierci oślepił me oczy?
(Zasypia).

 

II
Noclegowania

Bezrobotni

Pierwszy bezrobotny
Jestem bezrobotny. Idę noga w nogę
Z przepisami, z ich duchem i z ich sensem.
Prawo mnie jakby błaga:
Rób, co chcesz, tylko nie pracuj.
Opłacę twój czas bezczynności,
Ureguluję czynsz. Żonie i dzieciom
Na lata zapewnię byt.
Wielki twój wybór: klep biedę albo pij,
Albo nie wstawaj tygodniami z łóżka,
Zdzieraj podatki od bogatych nierobów, —
Wszystko można, za wszystkim stoi prawo.
Lecz jeśli weźmiesz się do pracy
I doniesie jakiś zawistnik,
Że czwarty dzień nosisz kamienie,
Drwa rąbiesz albo malujesz ściany, —
To strzeż się, — prawo — ono jest bezlitosne:
Z hańbą będziesz wykreślony z listy
Potrzebujących pomocy. Z pracą
Także się pożegnasz, — i to na długo.

Drugi bezrobotny
Sam diabeł wymyślił tę maszynkę:
Zakręci kołem, — bez zatrzymania
Będzie się kręcić. Mówią, że kiedyś
Uczeni chcieli wynaleźć
Perpetuum mobile,
I to się im nie udawało,
Cokolwiek czynili, — tarcia zwyciężyć
Mechanika uczona nie może.
Lecz życie okazało się od nich bieglejsze:
Każdy z nas bez końca będzie
W przeklętym kole się kręcić.

Trzeci bezrobotny
Nam by
Chociaż jamy na śmieci pozwolili czyścić,
Chociaż by nas uznali za pożytecznych
I potrzebnych w jakiejkolwiek sprawie, —
Poczulibyśmy się spokojniejsi, —
Nie jak niepotrzebne rupiecie, — człowieki przecież,
— Skorom człek, to mam prawo do życia.

Pierwszy bezrobotny
Tak, mięśni robotników mamy w nadmiarze —
Ot czas nasz wiadomo, czym będzie. 

Drugi bezrobotny
Skoro mięśnie nie są potrzebne, — dusza tym bardziej:
Tę zawsze ceniono nisko.
Gdy dobrze pracowała maszyna,
Tolerowali ją.

Trzeci bezrobotny
Zbędna dusza
Podpowiada, że teraz nieźle by było
W kompanii golnąć po jednym.

Trzeci bezrobotny
I gra.
Kto za? Składamy się. Ja stawiam pierwszy.

Drugi bezrobotny
Przyjaciel mój szczęśliwie umarł.
Napił się wczoraj. Ledwie się dowlókł
Do nory swojej. I zasnął.
A rankiem próżno było stukać do drzwi. Patrzymy, —
Już zimny. Szczęście!
Więc za szczęśliwą śmierć wypijmy.

Piją i śpiewają.   

Pieśń
Buteleczko, buteleczko bez dna.
Dzionki moje, dzionki bez sensu.
Drogi pod nogami nie widać,
Ze stron wszystkich gęsta mgła nawisła.
Na lewo — jama, na wprost — wyboje,
Na prawo — błocisko nie do przebrnięcia.
A mimo to, będąc pijanym lub słabym,
I tak dopełznę, zapewne, na cmentarzysko.
Tam gromadzą wszystek niepotrzebny gruz
Pośród śliskiej i stęchłej gliny.
Buteleczko, z tobą w życie przebojem,
Z tobą nic nie jest straszne, przyjaciółko jedyna.

Drugi bezrobotny
A mateczka-nieboszczka, kołysząc
Mnie, niemowlę, myślała o szczęściu,
O tym, jak wyrosnę, stanę się bogaty,
Jak będę handlować w swoim sklepiku,
Ożenię się z cudem piękności…

Pierwszy bezrobotny
Butelka
Niezbyt pojemna była.
Powtórzmy, bracia.

Trzeci bezrobotny
Teraz ja płacę.

 

III
Bezludna wyspa

Jan i Prochor

Prochor (budząc się) 
O, jakiż ciężki sen napełnił  niepokojem duszę:
Życie bez nadziei, bez promyka radości się śniło.
Żywcem byłem do mogiły złożony,
I słyszałem, — uderzały głucho grudki ziemi
O wieko trumny. Grzebali już
Mnie żywego… Znowu powietrze wolne,
I lekki wiatr, po morzu ślizgiem mknący,
A obok Ty, mój mądry Znawco Tajemnic.

Jan
Niedługo spałeś. 

Prochor
Wieczność całą, wieczność spałem.
O, jak dobrze, że można już się obudzić.

Jan
Gdy zasypiałeś, na niebie Słońce
Dopiero zaczynało kierować się na zachód
I wszystko topiło w złotym potoku.
Teraz zbliżyło się do otchłani
I złoto staje się szkarłatem.
Prochor
Lecz aniołów świętą siódemkę
Czy, jak wcześniej, widzisz, mój Ojcze?

Jan
Patrz, jak węgle rozżarzone, misę
Uniosły cienkie palce ku niebu.
W promieniach rdzawych miotają się skrzydła,
A włosy przez ogień są roztopione,
Surowe spojrzenie przeszywa mi duszę.
Jak kopia mknąca, strumień
Z wyżyn spadł z misy spienionej.

Prochor
Kogo przeszyje? Kto dziś padnie ofiarą?

Jan
Zamknij oczy, z uwagą w ciszy słuchaj, —
Rozlał się szum w nieznanych dolinach,
Dźwięczą tam pieśni i słychać głosy,
I świętują niewidzialni ludzie,
Tłum niewidzialny świętuje.

 

IV
Głosy tłumu

Głos pierwszy
Zachować szyk, noga, noga, noga,
Szeregami zwartymi maszerujcie.
Ej, pieśniarze, przy dziesiątym kroku
Zaśpiewajcie nam pieśń wskazaną przez zwierzchnika,
By wszyscy usłyszeli o radości naszej.
I równaj krok, noga, noga.. Śpiewajcie.

Pieśń
Idziemy noga w nogę, — lewa, lewa, prawa,
Prowadzi nas droga — tylko śmiałych do sławy.
Wszyscyśmy , jak każdy — niczym zgodne mrowisko.
Nie powiedzą dwa razy — co należy zrobić.
Rozkaz wydano, — mięśnie, myśli — do roboty.
Za naszym plutonowym — kroczymy śmiało.
Za plutonowym starszy, a nad starszym główny.
Zwyciężymy równym marszem, do celu wielkiego.

Głos pierwszy
Ej, ty, filozof, wypadłeś z szyku!
Na jaskółki w niebie popatrujesz?
A może myślisz o zeszłorocznym śniegu? Nie trzeba
Na próżno zawracać sobie głowy śmieciami,
Jak u rachityka, rozrośnie się głowa.
W wyznaczonym rzędzie maszeruj.

Pieśń
Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa, noga, noga,
Prostujcie głowy i razem pięty.
Wychodzimy na szeroką drogę
Bezwarunkowej, wszystkim nam wspólnej czci.

 

V
Bezludna wyspa

Jan i Prochor

Prochor
Nie rozumiem tych głosów:
Jest im wesoło, komuś grożą…
Jaką plagą ich anioł gniewu,
Jako drugi wylawszy misę, pokarał?

Jan
Tyś ich nie widział, — tylkoś głosy słyszał.
I zobaczyć ich nie sposób, — nie mają twarzy,
Nie ma różnorodności w ich tłumie.
Pośród tysięcy liści na drzewach latem
Dwóch jednakowych listeczków nie znajdziesz.
A tu przed nami szły szeregami
I powtarzały się miliony razy
Ciągle te same ludzkie cienie.
Zdrada Boskiej wolności,
Niepowtarzalnej drodze zdrada —
Oto straszny jad, który ich zgubi.

Prochor
Ojcze mój, jeśli ich wola jest skuta
I jeśli twarze ich są nawet niewidoczne,
Boję się, — może się złodziej jakiś zjawić
I niestrzeżone dobro skraść.
Przyjdzie ktoś chętny życia na cudzy koszt,
W swoim składzie ich wolę schowa,
Budowac w ich imię będzie królestwa,
Na ich kościach zechce wysławić
Siebie tylko, ich życiem żyć.

 

Jan
Dobrze dostrzegłeś, gdzie niebezpieczeństwo.
Lecz nastał czas, a trzeci anioł w niebie,
Cały dymiący, w cichej szacie z chmury,
Smutny anioł, w godzinę, kiedy za kraj morza
Krąg płomienisty Słońca się zatoczył,
Podniesie misę opalową.
Noc zwleka. Dzień zagasł. Mgły się wiją,
Jak senny rój bezszumnych widzeń.
I popielate skrzydła rozpostarł
Nad otchłanią wyblakłą trzeci anioł.
On powolnym ruchem przechyla
Skraj wręczonej przez Boga misy.
I powoli ciężki dym się sączy
Z niebios na ziemię. Bolesny czas zachodu.

Prochor
Zwolnij, Znawco Tajemnic, nie potrafię
Swoich oczu od nieba oderwać.
Męką byłoby mi oglądanie cierpień,
Które nastąpić powinny.
Męką byłby powrót mój na ziemię.
Tym bardziej, że podąża czwarty, —
Kto? Noc sama czy też nocy czarny anioł?
Całe niebo dachem ze skrzydeł zacienił,
Srebrne iskry rozsypał gwiazd,
I wylewa na ziemię leniwy napitek
W gęstej, smolistej nocnej ciemności.
Morska fala nagle zastygła, —
Nie świętuje, — tylko cicho narzeka.
Wdycham ciężkie, ciemne powietrze.
Cały świat nocnym jadem skuty.
Wszystko zamarło, wszystko czeka.

Jan
Już się doczekało.
Skieruj oczy na wschód. Tam widzisz, —
Piąty anioł ustawia się w kolejce.
Zmiecie ciężkimi lokami z nieba
Skrzących się gwiazd spokojne pola,
Do ziemi się przytuli i równym wichrem rozrzuci
Suchy pył, rozkołysze trzcinę,
W odpowiedzi drzewa się rozszumią,
Gwałtownie uderzy wiatr w morze,
Spokój naruszy śpiącej głębi
I wyrzuci fale na bezludny brzeg.
Oto piąty anioł, — burzowy, — jest już blisko.
Prochor
Zbliża się burza. Nie do poznania misa
W rękach niewidzialnych. Tylko ostrze
Błyszczącej błyskawicy przeszyło przestrzeń.
Jeszcze, jeszcze. Cały nieboskłon zamazany
Migającymi szybko znakami pisma.
Chwilowym światłem ręce zajaśniały,
Które podniosły święty puchar. Węże
Jak błyskawice w jego głębinach
Zrodzone. Jest siedzibą burzy. 
A anioł burzowy — jej wodzem.

Jan
Trzech aniołów ujrzały nasze oczy.
Trzy misy wylano nad nami.
Trzy męki upadłym światem zawładnęły.
Wojna. Jej stały towarzysz — głód.
I niewolnictwo. Wiele wieków na wolności
Żył człowiek, wolny z natury.
Wolność za wyższe dobro uważano.
Wojna i głód, niewolnicza praca
Teraz zmieniają zwykłe oblicze świata.
Pośród mroku, co zstąpił, patrzaj,
Pośród huków piorunów, słuchaj, słuchaj. 

 

VI
Zrujnowany mały przystanek kolejowy 

W oddali słychać armatnie wystrzały.
Tłum słabo oświetlony światłem latarni.

Pierwsza kobieta
Jakby oddalił się łoskot potyczki.
Odeszła burza, zostawiwszy w gruzach
Wszystko, cośmy za trwałe w życiu uważali.

Druga kobieta 
Dom, majątek, bydło, zapasy na zimę,
Pieniążki, zbierane przez lat wiele,
Wszystko spalone, rozwiane, rozbite.
Nadzyśmy teraz, jak nas matka zrodziła,
Pod gołym niebem, na pustej ziemi.

Pierwsza kobieta
Dlaczegóż pocisk mnie nie zabił,
Dlaczego mi nie dane było z nimi,
Z synami miłymi odejść?
Poległ w potyczce najstarszy, a najmłodszego
Zabłąkana kula skosiła.
Pozostał drugi syn. Lecz skoro śmierć
I z nim się rozprawiła. Teraz jestem sama.
Niech wróg zlituje się nade mną,
Niech ofiaruje jedną zbędna kulę,
Jednym ruchem palca, — i porachunki
Wyrównam z tym życiem przebrzydłym.

Trzecia kobieta (z dziećmi)
Czego ty narzekasz, ciotka. Czy nie widzisz,
Że los twój lepszy od mojego.
Troje dzieci na wojnie straciłaś.
Cóż, cieszyć się trzeba, a nie płakać.
Ostatecznie, żadne z nich
Nie będzie ciebie męczyć tym, że chleba
Nigdzie nie możesz dla nich dostać.
Sami jesteśmy głodni. Ta zgryzota
Możliwa jest i teraz. Ot, jak dzieci
Z głodu zaczynają się miotać,
I płaczą, i zasnąć nie mogą nocą
A ty w żaden sposób więcej pomóc im nie możesz…
Winna jestem bez winy przed nimi,
I myślisz, — więc po co je rodziłam,
Dlaczego pożar ich nie spalił albo kula
Ich nie zabiła na miejscu.

Starzec
Wszystko już było
Powiedziane dawno w świętych księgach.
Poczytaj dziewiąty Apokalipsy rozdział.
Na wyspie Patmos apostoł Jan
W widzeniu jasnym widział nasze czasy.
„Z wyglądu szarańcza była podobna
Do koni, gotowych do wojny. I zbroje
Na niej żelazne. A łoskot skrzydeł
Jak szum rydwanów. Skorpiony
Mają podobne ogony. W nich żądła z jadem.
Królem ich anioł otchłani. Imię
Jego hebrajskie jest Abaddon,
A po grecku Apollyon”. I dalej:
„Widziałem jeźdźców. Ich zbroje były
Z siarki, płomienia i hiacyntu.
A łby koni podobne do lwich.
A paszcza zionęła ogniem i siarką.
A moc ich w ich pyskach i w ogonach ich.
Ogony podobne do węży. I miały
Te węże głowy. Zło czyniły nimi”.

Druga kobieta    
Zmiłuj się, Panie, nie odpłacaj nam
Wedle grzechów naszych.

Starzec
Zapłaczmy i pomódlmy się razem.

Pierwsza kobieta
Panie mój, daj im wieczne spoczywanie,
Niewolnikom i żołnierzom Twoim, dzieciom
Moim kochanym, co wieniec Twój przyjęły, —
Ilji, i Symeonowi, i Piotrowi.

Starzec
Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie.

Żołnierze (prowadzą grupę jeńców)
Po sucharze, wody gorącej kubek
Dla każdego z jeńców. Mogą razem
Godzinkę jakąś odpocząć.
Zbierzemy wagony towarowe,
A pierwsze pięćset pójdzie na rudnię [3],
Druga zaś grupa — do robót w polu.
Tylko doświadczonych w jakimś rzemiośle
Mamy rozkaz wybierać,
Zwłaszcza majstrów na fabrykach.

Drugi żołnierz
Ej, żywo ustawiajcie się w kolejce po żywność!
Postój pół godziny, dopóki wagonów
Nie podstawią.

Pierwszy jeniec
Pola orać będziemy,
Żeby mieli co jeść ich żołnierze,
I wydobywać rudę dla nich na pociski.

Drugi jeniec
Na naszych braci naszymi rękoma
Stworzymy śmiertelną broń.

Pierwszy jeniec
Nie mamy wyboru. Albo na rozstrzelanie
Za niewykonanie rozkazu przez sąd ich będziemy
Skazani bezprawny,
Albo martwymi kółeczkami będziemy
W wojennej ich maszynie bezwzględnej.
Nie z własnej woli będziemy razem
Z wrogami ojczyzny robić na ich rzecz.

Trzeci jeniec
Jam niewolnik, wszyscyśmy niewolnicy. Dla niewolników — pokora, —
Jedyną miarą ich życia.

Pierwszy jeniec
Nie tyleśmy ludzie, — ile bydło robocze.
Jak wskaże bicz, — tak idź,
I gdzie jarzmo do pracy nas przymusi,
Tam będziemy posłusznie wypełniać
Każde zadanie.

Pierwszy jeniec
Najlepiej byłoby umrzeć.

Strażnicy (wchodzą)
Ej, jeńcy, rozstąpić się!

Pierwszy strażnik
Gdzie baby
Się schowały? Żwawo wychodzić!

Drugi strażnik
Nie wszystkie, nie wszystkie. Na cóż nam takie starocie!
Wybierzemy piękne, młode,
Schwytane odbędą służbę,
Od lat osiemnastu, — wystąp, —
Do trzydziestu, — innych nie potrzebujemy.

Pierwsza dziewczyna
Dokąd nas powiozą?

Pierwszy strażnik
Moja ślicznotko,
Nie interesuj się zanadto. (Obejmuje ją).

Pierwsza dziewczyna
Nie dotykaj mnie!

Pierwszy strażnik
Oho, jaka ostra! Niedługo
Taka niedostępna będziesz.

Druga dziewczyna
Zrozumiałam. Przepadłyśmy. O, Boże!
Oddadzą nas na grzech i pohańbienie.

Starucha
Módlcie się, dziewczęta. Nie grzech, lecz ofiara,
Nie kara, lecz wieniec wieczny
Na strasznej czeka was drodze.
Święte męczennice, zachowajcie
Tylko czystą duszę. Niech ciało będzie
Tylko powłoką niegodną waszą.

Pierwszy strażnik
Do bram raju na pewno dotrą
Z nosami połamanymi dziewice,
Gęgającą mową Stwórcę wysławią.
Szybciej, ślicznotki, wagony czekają.

 

VII
Bezludna wyspa

Jan i Prochor

Prochor
Wystarczy, Boże. Świat nie może dłużej
Istnieć pośród tej ciemności nieprzeniknionej,
A serce broczy współczuciem.
Pięć mis, — pięć cierpień, — więcej nie ma siły
Ostatnich dwóch, dwóch najstraszniejszych wyczekiwać.

Jan
Nikt nie wie, co będzie straszne,
A co do zbawienia doprowadzi stworzenie.
Patrz. Odchodzi noc. Nocne maki,
Nasycone czernią, — przepadły.
Liliowymi fiołkami został zasypany
Teraz wschód. I powoli się sączy, by je zastąpić, morze koloru bzu.
Zorza, zorza, zwiastunka Słońca.
Wszystko napełni odblaskiem przejrzystym.
Różanopalcy anioł, jest cichy i jasny,
W promieniach jej swą uniesie misę.
Początek dnia, początek nowego życia.
Z misy się rozprysł miód ciągnący.

Prochor
Początek życia. Męki już minęły.

Jan
Nie wiem, — być może, w męce śmiertelnej
Powinny szukać docześni odrodzenia.
Nad morzem różowa mgła się kłębi.
Tam wiatr rozerwał jej zasłonę,
I nie morska dal się za nią odkryła, —
Ty widzisz pochód.

Prochor
Tłum szybko podąża
Niezliczony. Dokąd — nie wiem.
Tam są starcy, i kobiety, i dzieci,
Niosą chorych za nimi na noszach
Albo prowadzą pod ręce. I młodzi,
I starzy zgięli nisko plecy.
Idą, jak skazani na śmierć.
O, kim są oni? Ojcze, narodem całym
We mgle różowej się wloką.

Jan
To moi krewni, synowie synów
I córki sióstr moich kochanych.
Pośród tego narodu Mariam,
Jak lilia doliny, rozkwitała.
O ciężkich karkach, — wybrany, — Izrael,
Oto, co ujrzały twoje oczy o świcie. 

 

VIII
Izrael

Pierwszy Żyd
No i się doczekaliśmy. Niedorzeczna legenda,
W którą wierzono w średniowieczu.
Nagle w naszych czasach ponownie ożywa.
Jest ponoć jeden naród judejski,
Jeden wybrany przez Boga Izrael.
Język Żydów nie łączy
A obyczaje mają podobne do tych narodów,
Pośród których biegło ich życie.
Giniemy przez przesądy.

Pierwsza kobieta
Chodzą słuchy,
Że wszystkie dzieci zabiorą matkom
I oddadzą do jakichś przytułków,
A matki wygonią do pracy.

Drugi Żyd
Wszystkich do solowarni będą wysyłać.

Trzeci Żyd
I gazami truć, jeśliś niezdolny
Do ciężkiej pracy.

Drugi Żyd
Wszystkich zabiją.

Przechodzą.

Pierwsza dziewczyna
Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby można było dostrzec sens.
Bezsens — najstraszniejszą z tortur.
Albo jesteśmy ofiarami przypadkowymi szaleńców,
Albo księgi stare nie okłamały
Ojców.

Druga dziewczyna      
A czy ty wiesz, co w nich napisano?

Pierwsza dziewczyna
Niezbyt dokładnie. O wybraństwie naszym
I o umowie Jehowy z narodem.

Druga dziewczyna
Dobrze byłoby i bez wybraństwa żyć.

Przechodzą.

Pierwszy starzec
Pobożni i bezbożni, —
Wszyscy przed obliczem Twoim zrównali się w zgryzocie.
Ja czciłem Boską Torę,
I czyniłem, co nakazywało Prawo,
Nie zdradziłem ani jednej joty,
I oto nagroda.

Drugi starzec
Nie narzekaj.
Pamiętasz, jak umęczony Hiob,
Na gnojowicy, trądem pokryty,
Nie odważył się urągać Bogu.
Wszyscyśmy do Hioba dzisiaj podobni.

Pierwszy starzec
Ja nie narzekam. Wiem, — prawy jest Stwórca.
Po trzykroć prawy, na wieki prawy, i czyśmy w stanie
Pojąć ścieżki woli Pana?

Przechodzą.

Pierwszy Żyd
Skazani na śmierć, na wytępienie,
Kończymy dni bez chwały w świecie tym.

Drugi Żyd
Tyś źle odczytał w Prawo żywego Boga.
Nas będą gnać i zawsze męczyć będą,
Nad nami wróg zatriumfuje jawnie,
Lecz bez względu na zesłane próby, —
Największy z przeciwników się wypali,
A proch jego wymiesza się z ziemią,
I imienia jego nie będą pamiętać,
A my — aż do dnia Pańskiego — ciągle ci sami,
Gnani, poniżani, — wciąż będziemy
Istnieć zgodnie z wolą Bożą.
Pierwszy Żyd
Tak, ja wiem, — gdy przyjdzie
Mesjasz, On nas wyzwoli i moc
Ludowi swemu starą zwróci.

Drugi Żyd
Mesjasz — Król, Mesjasz — Kapłan Najwyższy…

Trzeci Żyd
Mesjasz — ofiara za grzechy ludzkie,
Mesjasz, jak owca na zabicie
Przez wroga wleczony. Trzciny nie złamie,
Nie zgasi palącego się lnu.

Pierwszy Żyd
Mesjasz, — Król…

Trzeci Żyd
Sługa sługi najniższy.

Pierwszy Żyd
On na tron zostanie wzniesiony.

Trzeci Żyd
Był na krzyż ludzką złością wzniesiony
I uświęcił Swój krzyż. Na nasze barki
Świętego krzyża ciężar On położył.

Pierwszy Żyd
Ty mówisz nie jak Izraelita.

Drugi Żyd
Zobacz, zobacz, — rzędy na przedzie
W nagłym okropieństwie się cieśnią. Co tam?

Trzeci Żyd
Widzę tam anielskie skrzydła,
Srebrne trąby tam trąbią,
Pan Mój, Sądu Ostatecznego przeddzień…

 

IX
Bezludna wyspa

Jan i Prochor

Jan
Wszystko się sprawdziło, jak przepowiedziano.
Dwanaście tysięcy z każdego pokolenia,
W całości ludzi sto czterdzieści i cztery.
Dwanaście tuzinów tysięcy wszystkich
Izraelitów opieczętowanych będzie
Obiecana pieczęcią wybraństwa.
A to znaczy: czas nastał
I Boża niwa na żniwo pobielała,
Żniwiarze przyjdą od Pana żniw
I plewy oddzielą od pszenicy,
I w ogień je rzucą. Dobre ziarno
Trafi do spichlerza Pana.

Prochor
Jak mogą się wypełnić dni życia
Bez anioła ostatniego, siódmego?

Jan
Nie trzeba długo czekać. Popatrz znów na niebo.
Tam widzisz, — dale napełniły się chmurami
Niewidzialnego Słońca, jak płody
Na jesieni sokiem są wypełnione przejrzystym.
I ucichł wiatr. Niema martwota
Morskie skuła powietrze o świcie,
I rośnie lśnienie po stronie wschodniej:
Promienie, podobne do mieczy, tryskają,
Po środku nieba króluje biel.
A stal  roztopiona wypływa
Na nieboskłon, jak król na rydwanie,
Ciągnionym przez srebrne rumaki.
Widzisz anioła? Widzisz zbroję?
Widzisz rozżarzonej misy płomień?

Prochor
Nie widzę: od światła ślepną oczy.
Wszędzie razi ono — światło to oślepiające.
Wydaje się mi, że w żyłach
Nie krew płynie, — lecz że srebro,
Do białości rozżarzone. Czuję ból.
Czuje radość. Jak pióra skrzydeł białe
Ma anioł, i ty także, Ojcze,
I na moich plecach także skrzydła.
Ojcze, ojcze, do skrzydlatego świata wstępujemy,
Do świata królewskiego, świętej bieli,
I w Słońcu płoniemy i się nie spalamy,
Niczym krzew gorejący,
Chrzczeni Ogniem Świętego Ducha.    

 

Przełożył Grzegorz Ojcewicz

[1] Источник: Е. Кузьмина-Караваева. Мать Мария,  Похвала труду, [в:]Е. Кузьмина-Караваева. Мать Мария, Равнина русская. Стихотворения и поэмы. Пьесы-мистерии. Художественная и автобиографическая проза. Письма, составитель, автор вступительной статьи и примечаний А.Н. Шустов, Санкт-Петербург 2001, с. 264–266.

[2] Источник: Е. Кузьмина-Караваева. Мать Мария, Семь чаш [в:]Е. Кузьмина-Караваева. Мать Мария, Равнина русская. Стихотворения и поэмы. Пьесы-мистерии. Художественная и автобиографическая проза. Письма, составитель, автор вступительной статьи и примечаний А.Н. Шустов, Санкт-Петербург 2001, с. 305–321.

[3] Kopalnia rudy. Przypis — G.O.

Дизайн и разработка сайта — Studio Shweb
© Ксения Кривошеина, 2000–2024
Contact : delaroulede-marie@yahoo.com

Мать Мария